Wspomnienie o Warwarie Timofiejewnej Richert  (1880-1968) - babci Jerzego

W Imperium Rosyjskim, w guberni kijowskiej pod koniec dziewiętnastego wieku tj. 11 listopada 1898 roku w prawosławnej cerkwi Pietro-Pawłowskiej w mieście Kijowie (dzielnica Kurenevka) - ślub brali Warwara Timofiejewna lat 18 i Aleksander Frydrichowicz Richert lat 25 – obydwoje urodzeni w Kijowie, ktoś nieżyczliwy do życzeń dodał starożytne przekleństwo „Obyście żyli w ciekawych czasach”. Szczęście tej pary wchodzące w XX wiek było ogromne gdy 15 marca 1901 roku urodziła im się córeczka Kławdia a 26 października 1902 roku córeczka Tatiana. Dni radosne trwały krótko, coraz częściej ogarniał ich niepokój. No i zaczęło się – rewolucja rosyjska 1905, I wojna światowa, rewolucja lutowa i październikowa w Rosji w 1917 r., wojna domowa w Rosji, represje wielkiego głodu na Ukrainie, wielki terror - represje Stalinowskie, II wojna światowa, powojenne życie w ZSRR. 

Przywołam kilka dni z życia Warwary Timofiejewnej Richert i jej wnuczki Taisy Michajłownej Richert z czasów II wojny światowej – niemieckiej okupacji miasta Kramatorska na Donbasie na Ukrainie radzieckiej.

27 października 1941 r., Sowieckie organy i wojska opuściły Kramatorsk, do którego wkroczyły oddziały nazistowskie. Tego dnia na ganek swojego domu wyszedł Froł Samochwałow, chyba chciał zobaczyć niemieckich żołnierzy. I na progu został zastrzelony. Po chwili na ganek wyszła czteroletnia Taisa i zaczęła prosić dziadka, żeby już wstał, a kiedy na jej prośby nie reagował, zaczęła go szarpać a nawet kopać. Nadbiegli domownicy. Rozpacz ogarnęła wszystkich – Taisa dowiedziała się, że nie żyje. Śmierć przynieśli ludzie odziani w zielone płaszcze – od tego dnia panicznie zaczęła się ich bać.

 

Opowieść „zupa” 

 
Okupant wprowadził swoje porządki, przejął domy, zmuszając mieszkańców do osiedlania się w piwnicach zburzonych domów. W jednej z nich Taisę wychowuje babcia Warwara, ponieważ jej mama Kławdia Frołowna Samochwałowna umarła na gruźlicę dwa miesiące po urodzeniu jej. Michał Aleksandrowicz Richert ojciec Taisy w tym czasie był już w szeregach armii czerwonej. Zimę z 1941 na 1942 roku jakoś przetrwały, lecz zimą z 1942 na 1943 było im bardzo ciężko – głodowały. Warwara już od dłuższego czasu przeszukiwała śmietniki szukając obierek, z których przyrządzała „obiad”. Pewnego dnia, będąc z Taisą na przeszukiwaniu śmietników, Warwara zauważyła, że chodzi za nimi jakiś niemiecki żołnierz. Ogarnęło ją przerażenie – kilka miesięcy wcześniej, przypomniała sobie, jak o mały włos nie została rozstrzelana, żołnierz już wymierzył karabin i wtedy krzyknęła: - jak to jest, że Niemiec strzela do Niemca. Opuścił broń, kto Niemiec ? zapytał,  - mój mąż Richert, jestem wdową sprawdził dokumenty, to czemu głupia od razu nie mówiłaś, idź do domuWtedy ocalała, teraz postanawia tego nieznanego jej żołnierza wyprowadzić w pole, ale kiedy tylko skręciły w lewo - on za nimi, skręciły w prawo - on tak samo. Nie chciał się od nich odczepić. W koncu dały za wygraną i wróciły do swojej piwnicy. Po dłuższej chwili rozległo  się pukanie do drzwi i do środka wszedł niemiecki żołnierz w zielonym płaszczu. Taisa jak szczur natychmiast czmychnęła pod łóżko. Żołnierz przedstawił się z imienia i nazwiska i wyjaśnił cel „wizyty”. 
 
-Widziałem jak pani szukała jedzenia dla siebie i dziecka, jesteście obydwie w opłakanym stanie. Tą małą dziewczynką powinien opiekować się ojciec ale na pewno, tak jak ja jest żołnierzem i wykonuje rozkazy. Ja jestem w tym mieście nie z własnej woli, powinienem opiekować się moimi dziećmi, synkiem i córeczką a nie okupować to miasto, ten kraj! Moje dzieci są z moją żoną w Niemczech i mają się dobrze, niczego im nie brakuje. Pani dziewczynka bardzo mi przypomina moją córeczkę. Pani i ta mała jesteście w dramatycznej sytuacji i możecie nie przetrzymać tej zimy. Dlatego postanowiłem wam pomóc, to znaczy będę wam przynosił jedzenie. Proszę się mnie nie bać, chce się wami zaopiekować - powiedział. I tak też uczynił. Przychodził i przynosił podstawowe produkty, a dla Taisy zawsze miał słodycze. Lecz nigdy nie mógł ich jej wręczyć, ponieważ na widok jego zielonego płaszcza Taisa chowała się pod legowisko. Żołnierz klękał, wyciągał rękę ze smakołykiem, pięknie wymawiał jej imię, lecz ona za nic w świecie nie chciała wyjść. Później Niemiec zdejmował płaszcz w przedsionku, ale na nic się to zdało. Poprosił o zgodę na gotowanie zupy – był to pretekst, by jak najdłużej być z nimi. Zupa była wspaniała, pyszna i tak ciekawie pachniała, Taisa pierwszy raz w życiu jadła taką zupę – ale wychodziła ze swojej kryjówki dopiero wtedy, kiedy kucharz-żołnierz sobie poszedł. Nigdy nie wyszła ze swojej kryjówki przy nim – nigdy nie usiadła mu na kolanach – choć tak bardzo o to prosił! 
 
Aż przyszedł ten dzień, który w końcu musiał przyjść – luty 1943 roku. 
 
-Dziś przynoszę jedzenie i przychodzę do Was po raz ostatni, przyszły rozkazy, wycofujemy się, chciałem się pożegnać.  
 
Warwara zrobiła na jego czole znak krzyża. 
 
...W roku 1947 Taisa z mamą-babcią Warwarą zamieszkały we Lwowie, gdzie czekały na powrót ojca i syna – Michała porucznika gwardii. Był w szpitalu-sanatorium na Krymie na rekonwalescencji, po tym jak uległ tragicznemu wypadkowi 8 maja 1945 roku po wejściu na minę. We Lwowie Taisa ukończyła średnią szkołę i wyszła za mąż – za oficera armii czerwonej.  
 
...Gdzieś w połowie lat 70. XX wieku mąż stacjonował z jednostką wojskową w Niemieckiej Republice Demokratycznej – przyjechała do niego w odwiedziny. W niedzielę poszli na spacer po mieście. Tak pięknie było przechadzać się z przystojnym mężem oficerem. Nagle w  powietrzu wyłapała znajomy jej zapach „zupy” – przez tyle lat nigdy nie zetknęła się z „zupą” z Kramatorska! Tyle lat pamiętała o niej. Gdy mieszkała z mężem w różnych miastach żadna restauracja nie serwowała TEJ „zupy”! Aż do teraz – tak to ten zapach, na pewno, rozejrzała się i zobaczyła na drugim piętrze kamienicy otwarte jedyne okno. Cała w emocjach, po raz pierwszy opowiedziała mężowi historię „zupy”, chciała, żeby poszedł z nią do tego mieszkania – bo sama nie znała niemieckiego. Głośno pomyślała: On na pewno już nie żyje ale może jego żona i dzieci przeżyły, chciałabym im opowiedzieć o ich ojcu, mężu, chciałabym im o wszystkim opowiedzieć. Musimy tak iść, musimy, proszę Cię! 
 
Mąż tonem nieznoszącym sprzeciwu, powiedział jej, że chyba zwariowała, wyciągając z czasów wojny jakieś nieprawdopodobne historie o „uczciwym”, „szlachetnym” Niemcu, po co to komu! On jest oficerem armii czerwonej i stacjonuje tutaj w NRD dla utrzymania pokoju i bezpieczeństwa ludzi pracy w krajach socjalistycznych. Jak by się ktoś dowiedział o tej sprawie to w „nagrodę” wysłaliby go na pewno do jednostki wojskowej na Magadanie!  
 
...W lipcu 2007 roku we Lwowie na Ukrainie zadzwonił telefon w mieszkaniu Taisy, z rozmowy z Galą (moja znajoma, którą poprosiłem o odnalezienie Taisy) dowiedziała się, że szuka jej kuzyn Jerzy, który mieszka w Krakowie w Polsce i przyjedzie za kilka tygodni z żoną Małgorzatą i ich córką Zosią. W latach 50. i 60. utrzymywała kontakt listowny z moimi rodzicami, ale później zmieniała miejsce zamieszkania i korespondencja się urwała. Mnie znała tylko z fotografii, kiedy miałem 5 – 7 lat. Sama od jakiegoś czasu myślała o mnie, tylko nie wiedziała jak mnie odszukać?  
 
Pod koniec lipca 2007 roku spotkaliśmy się, wtedy też Taisa opowiedziała nam historię Kramatorskiej „zupy” – ciągle jeszcze nie znała receptury. Małgorzata, która urodziła się na Pomorzu Polski rozwiązała natychmiast zagadkę. Otóż często w domu jadała zupę o niesamowitym aromacie. Zupę tę gotowała jej babcia Władysława a później mama Elżbieta. Zupa ta była i jest gotowana z brukwi – ot i cała zagadka.